“There’s no salvation for me now
No space among the clouds”
Florence stanęła na progu swojego
hotelowego pokoju i wzrokiem ogarnęła cały ten bałagan, który zdążyła zrobić
przez dwa tygodnie swojego pobytu w Los Angeles. Na podłodze leżały puste
butelki po alkoholu, zniszczone i przepocone ubrania, opakowania po jedzeniu
oraz na wpół zużyte kosmetyki. Kobieta zaczęła przedzierać się przez gąszcz
śmieci aby dostać się do łóżka.
Na szafce nocnej zobaczyła swój telefon.
Odruchowo spojrzała na jego ekran, jednak, jak zwykle, nie zobaczyła na nim ani
jednego powiadomienia. Wiedziała, że już dawno powinna przyzwyczaić się do
tego, że jedyną osobą, która regularnie do niej pisała, był operator jej sieci,
który informował ją o przekroczeniu transferu danych. Jednak czasem, gdy miała
gorsze dni, z nadzieją spoglądała na komórkę, licząc na to, że któryś z jej
pseudoznajomych wysłał jej wiadomość.
Ekran był pusty, ani jednego
nieodebranego połączenia, ani jednego nieodczytanego sms-a. Jak zawsze. A
akurat wtedy miała gorszy dzień.
Jej pseudoznajomi znów o niej
zapomnieli. Przypomną sobie na pewno wtedy, gdy będą potrzebować jej,
kończących się już, zasobów pieniędzy, by zorganizować kolejną imprezę. Kolejną
imprezę, na którą zaproszą ją tylko po to, by robić jej zdjęcia, gdy będzie
pijana. Pewnie wciąż liczą na to, że kiedyś będą mogli przekazać je tabloidom.
Florence westchnęła. Nie chciała o tym
teraz myśleć. Chciała zasnąć. Tylko zasnąć.
Usiadła na skraju łóżka i schyliła się,
by z podłogi podnieść pudełko tabletek nasennych. Przez kilka ostatnich
miesięcy w ogóle nie umiała bez nich żyć. Jej pseudoznajomi mówili, że to już
uzależnienie, ale, szczerze mówiąc, niezbyt ją to obchodziło. Chciała zasnąć.
Tylko zasnąć. A do tego potrzebne jej były lekarstwa.
Wysypała dwie pigułki na swoją dłoń i
zaczęła się im przyglądać. Czy wystarczą? Jak duże będzie mieć problemy ze snem
tej nocy? Czy znów obudzi się o drugiej i nie będzie mogła zasnąć?
Wzruszyła ramionami i wysypała na dłoń
jeszcze jedną tabletkę ‒ na wszelki wypadek. Zaraz potem położyła się do łóżka
i owinęła się, brudną już, pościelą, nie trudząc się zdjęciem ubrań. Już po
chwili prawie spała.
Zanim Morfeusz, jej stary przyjaciel, objął
ją swymi ramionami, pomyślała o swoim największym marzeniu ‒ by choć jednej,
jedynej nocy sen był dla niej jak niebo. By poczuła się tak, jak trzy lata
temu. Co wieczór błagała, by to ta noc stała się wymarzoną.
Ale zapomniała o tym, że od jakiegoś czasu
jedyną rzeczą, którą mógł zaproponować jej los, była ziemia. Twarda i sucha
ziemia. Ziemia, bez krzty empatii i serdeczności.
Oraz piekło. Piekło, które ją
przerażało, a jednocześnie przyciągało. Piekło, którego była coraz bliżej.
***
O dziwo, obudziła się dopiero rano, gdy
zadzwonił jej budzik. Wygrywał jakąś dziwną, nieco denerwującą muzykę, której
słuchali pseudoznajomi Florence na imprezach. Kobieta wyciągnęła spod kołdry
rękę i szybko wyłączyła urządzenie, nie umiejąc wytrzymać nawet kilku sekund
słuchania melodii, która zakłócała błogą ciszę hotelowego pokoju.
Kobieta z pomrukiem niezadowolenia
przeciągnęła się w łóżku, po czym wygrzebała się z pościeli i skierowała w
stronę łazienki. Skrzywiła się, gdy ujrzała samą siebie w lustrze. Wyglądała
strasznie. Każdy jasnorudy włos sterczał w inną stronę, a resztki makijażu z
poprzedniego dnia rozmazane były wokół oczu. Florence szybko chwyciła za
szczotkę do włosów i waciki kosmetyczne, wiedząc, że jak najszybciej musi
doprowadzić się do porządku.
To był jej wielki dzień. Nie wiedziała
tylko jeszcze, czy w sensie pozytywnym, czy negatywnym.
Szybko wykąpała się, uczesała i
pomalowała od nowa. Ubrała się w nieco bardziej eleganckie ubrania niż zwykłe
dżinsy i podkoszulek z pobliskiego second handu, po czym rozpoczęła porządki w
pokoju. Wrzucała ubrania do swojej pojemnej walizki, najczęściej w ogóle ich
nie składając, zbierała z podłogi puste butelki oraz opakowania po jedzeniu i
wyrzucała je do kosza stojącego na hotelowym korytarzu. Porządkowała pokój
niemal dwie godziny, karcąc samą siebie, że przez dwa tygodnie ani razu nie
zrobiła tego. Jednak w pewnym sensie sprzątanie przynosiło jej ulgę. Podczas
czynności mogła oderwać się od myśli, które zajmowały jej umysł od samego rana.
Myślała o swojej decyzji, która podjęła
jakiś czas temu. Decyzji, której skutki mogły ją uratować lub zupełnie
zniszczyć.
***
Szła nagrzanym chodnikiem przez skąpane
w świetle Los Angeles, wlokąc za sobą przepełnioną walizkę. Jej wisiorki
uderzały o siebie przy każdym kroku, wydając charakterystyczny dźwięk. Na nos
nałożone miała okulary przeciwsłoneczne, które chroniły ją nie tylko przed
prażącym słońcem, ale i przed całym światem. Zmierzała w stronę lotniska, na
którym za dwie godziny wylądować miał samolot z zarezerwowanym dla niej
miejscem.
Wciąż nie była pewna, czy robi słuszną
rzecz. Nie była pewna, czy mała wycieczka, którą chciała sobie zafundować
przyniesie taki skutek, jaki oczekiwała. Nie była pewna, czy udanie się w
miejsce, z którym wiąże najwięcej złych wspomnień pozwoli jej pogodzić się z
przeszłością.
Ale gdy stała przed białym, lśniącym
samolotem, a obsługa lotniska zajmowała się jej bagażem, wiedziała, że nie ma
już odwrotu.
Głęboko westchnęła i zaczęła wspinać się
po schodkach, które prowadziły do wnętrza stalowej maszyny. Ostatni raz
spoglądała na panoramę Los Angeles i piękne, błękitne niebo, które się nad nim
rozciągało.
Usiadła w miękkim fotelu i wyprostowała
swoje blade nogi. Stewardesa podeszła do niej i zaproponowała przekąskę.
Odmówiła. Poczuła, że samolot startuje. Na chwilę przymknęła oczy i otworzyła
je dopiero, gdy maszyna osiągnęła już dosyć dużą wysokość. A i tak wciąż
wznosiła się wyżej, wyżej i wyżej.
Florence wyjrzała przez okno i
zobaczyła, że wokół samolotu znajdują się chmury ‒ małe kłębki, które wyglądały
niemal jak baranki. Słońce oświetlało je, barwiąc na różowo i fioletowo.
Zaczęła myśleć o tym, co czuje się, gdy stopami dotyka się chmur. Szybko
porzuciła jednak te rozmyślania. Aby dotykać chmur, trzeba było znajdować się w
niebie.
Leciała. W końcu, po trzech latach,
leciała. Pamiętała, że kiedyś podróż samolotem kojarzył jej się z wyzwoleniem.
Czuła się wtedy jak ptak.
Ten lot z pewnością nie był symbolem
wolności. Florence zdawała sobie sprawę z tego, że nie można było latać z balastem
krępującym ręce i nogi. Balastem, zawierającym kochanków, do których powracała
i od których odchodziła, poczucie winy i stare wspomnienia. I mimo że kobieta
była wśród chmur, nie było tam dla niej miejsca.
Leciała. Ale nie do niebo, w którym mogłaby
dotykać stopami miękkich chmur. Nie do błękitnego nieba, które rozpościerało
się nad Los Angeles.
Leciała do piekła. Do swojego prywatnego
piekła.
******
Hej, kochani!
Wraz z wakacjami, przychodzę do Was z prologiem mojego nowego opowiadania - Odysei. Jeżeli chcecie dowiedzieć się o nim więcej zapraszam do odwiedzenia TEJ zakładki.
Pierwszy krąg najprawdopodobniej zostanie opublikowany w tygodniu 11-18.07.2016.
Mam nadzieję, że prolog Wam się spodobał i że zostawicie po sobie mały ślad w postaci komentarza :*
Johanna Malfoy