sobota, 16 lipca 2016

Cały mój rozum

,, I’ve already had a sip
So I’d reasoned I was drunk enough
To deal with it”

Florence widziała ją już z daleka. Delikatny wiatr rozwiewał jasne włosy Isabelli, tworząc wokół jej głowy coś na kształt aureoli. Blondynka czekała spokojnie, ciekawie rozglądając się po ogrodzie. Nieco zmienił się od ostatniej wizyty kobiet ‒ drzewa były wyższe, podobnie, jak kaktusy. Kolorowe kwiaty, które kwitły niegdyś w rogu ogrodu, zostały przeniesione na przeciwległy koniec, a w ich poprzednich miejscu pojawiło się niewielkie oczko wodne. Pływało w nim tuzin złotych rybek.
Nie zmienił się jednak układ ławek w ogrodzie. Florence podeszła do jednej z nich, na której siedziała Isabella. Ruda z zaskoczeniem stwierdziła, że jest to ta sama ławka, na której zawsze siadały. Gdyby nie to, że wszystkie rośliny urosły, kobiety znów mogłyby obserwować z tego miejsca drogę przed hotelem.
Ciemna czupryna pojawia się ponad liśćmi kwiatów. Mężczyzna odwraca się i ukazuje swoją piękną twarz.
,,Ciekawe, czy Isabella pamięta…”, pomyślała Florence. ,,Ciekawe, czy pamięta, że to była nasza ławka, czy usiadła tutaj przypadkowo…”
‒ Już jestem ‒ oznajmiła ruda, mimo że było to niepotrzebne.
‒ Bardzo się cieszę, że się tutaj spotkałyśmy ‒ zaczęła Isabella.
Florence chciała odpowiedzieć, że również się cieszy, jednak te słowa nie chciały jej przejść przez gardło. Zamiast tego mruknęła:
‒ Tak, niezwykły przypadek… Niczym palec boży.
Blondynka spojrzała na nią ze zdziwieniem, jednak nie skomentowała jej słów.
‒ To opowiadaj, co tam u ciebie ‒ powiedziała beztrosko, zakładając nogę na nogę.
‒ Nic ciekawego ‒ Florence odetchnęła z ulgą, widząc, że na razie Isabella zamierza rozmawiać z nią tylko o teraźniejszości.
‒ Mieszkasz gdzieś na stałe?
‒ Teoretycznie wciąż w Londynie, ale ostatnio bywałam często w Los Angeles. A ty? ‒ zapytała z ciekawości.
‒ Przez ostatni rok cały czas mieszkałam w Nowym Jorku, bo tam nagrywaliśmy ‒ odpowiedziała.
‒ Chcecie wydać album? ‒ Florence zmrużyła oczy, próbując odpędzić wciąć powracającą zazdrość o nowy zespół kobiety.
‒ Zapewne tak, ale nie jesteśmy jeszcze do końca gotowi.
Zamilkły. Isabella bawiła się swoimi palcami, a Florence patrzyła się przed siebie. Mogłaby przysiąc, że pomiędzy krzakami znów zobaczyła ciemną czuprynę.
Cisza stała się niezręczna, a atmosfera niezwykle napięta. Ruda odgarnęła grzywkę z czoła i nerwowo spojrzała na byłą przyjaciółkę.
‒ A co z pozostałymi członkami zespołu? Co teraz robią? ‒ zapytała, łapiąc się pierwszego tematu, jaki przyszedł jej do głowy.
‒ Chris razem z Mairedi prowadzą kawiarnię i zajmują się swoim dzieckiem, Mark został muzykiem studyjnym, Valdis, Björk i i Sigrùn znalazły pracę w filharmonii w Nowym Jorku, Roo i Lucy śpiewają w jakimś innym zespole, a Rob… ‒ jej głos na chwilę się zawiesił ‒ Rob postanowił iść na studia.
‒ Rob na studiach? ‒ Florence krótko parsknęła śmiechem. Nie umiała wyobrazić sobie swojego wysokiego gitarzysty wysłuchującego wykładu jakiegoś podstarzałego profesora.
‒ Tak. Też się dziwiliśmy, ale to w końcu jego decyzja ‒ wzruszyła ramionami.
‒ A co studiuje? ‒ zainteresowała się ruda.
‒ Nie wiem. Powiedział nam, że nie zdradzi tego, póki nie zostanie absolwentem.
Głos Isabelli był dziwny. Wydawało się, że kobieta nie chciała rozmawiać o Robercie. Blondynka znów wzruszyła ramionami, powtarzając, że niczego nie wie, po czym spojrzała Florence prosto w oczy.
‒ Proszę, powiedz mi, co robiłaś przez te trzy lata ‒ szepnęła.
‒ Już ci mówiłam, Isabella ‒ odpowiedziała cicho ‒ Nic ciekawego.
‒ Wszystko, co robisz, jest ciekawe.
‒ Nie…
‒ Florence… Proszę…
Isabella niespodziewanie wyciągnęła przed siebie rękę i przejechała nią po gładkich włosach kobiety. Przez całe ciało rudej przeszedł dreszcz zaskoczenia.
‒ Isabello ‒ wykrztusiła. Kilka pojedynczych łez spłynęło na jej policzek.
‒ Wyrzuć to z siebie, Florence… Proszę… Zrób to dla mnie… ‒ powiedziała łagodnie.
‒ Nie… ‒ ruda pokręciła przecząco głową.
‒ Więc jeżeli nie dla mnie, to dla kogokolwiek innego ‒ blondynka przeniosła dłonie na ramiona byłej przyjaciółki.
‒ Ja… ‒ łzy trysnęły z jej oczu. Florence impulsywnie przytuliła się do kobiety. Poczuła, że ręce Isabelli oplatają ją i mocno do siebie przyciągają ‒ Te lata były straszne… Tak straszne! Czułam się jak Odyseusz, cały czas tułałam się i tułałam… Ale nie przez morze, tylko przez piekło… Przez siedem kręgów piekielnych, jak w ,,Boskiej Komedii” Dantego… To, co wydarzyło się trzy lata temu, cały czas we mnie jest… Gdzieś tam żyje i nie pozwala, bym normalnie funkcjonowała ‒ szlochała ‒ Przez to moje serce krwawi, dusza jest rozdarta, a rozum kompletnie poplątany… Przez to stoczyłam się na samo dno, prawie nie mam pieniędzy, a moi pseudoznajomi…
‒ Ciii… Ciii… ‒ Isabella uspokajała rudą ‒ Wszystko będzie dobrze, tylko wyrzuć z siebie wspomnienia tamtych chwil.
‒ Jak? Jak je wyrzucić? ‒ spytała, przełykając słone łzy.
‒ Opowiedz mi wszystko jeszcze raz ‒ poprosiła.
‒ Nie dam rady ‒ pokręciła głową.
‒ Dasz, Florence. Wierzę w ciebie.
Kobieta oparła czoło o ramię blondynki i zamknęła oczy. Poczuła, że myśli w jej głowie jeszcze bardziej kłębią się i plączą, tak, jak…
‒ Te kable są poplątane ‒ zauważyła Isabella drżącym głosem. Obserwowała Florence, która nerwowo krążyła wokół nagłośnienia. Tego dnia miał odbyć się ostatni koncert z trasy.
Nikt nie wiedział, że jest to ostatni koncert przed rozpadem zespołu.
‒ Wiem o tym. Wiem, że kable są poplątane ‒ spojrzała na blondynkę ‒ Są tak samo poplątane, jak cały mój rozum ‒ powiedziała cicho.
‒ Dobrze ‒ wykrztusiła w końcu, próbując poukładać swoje myśli ‒ Opowiem ci o wszystkim Isabello.
Otworzyła oczy. Znów była w ogrodzie, na tej samej ławce, z tą samą Isabellę.
Tyle że cztery lata wcześniej



******
Hej, kochani! 
,,Cały mój rozum" to ostatnia część kręgu What Kind Of Man. W tygodniu 1-7.08.16 powinien pojawić się drugi krąg. To tyle z mojej strony ;) 
Johanna Malfoy

środa, 13 lipca 2016

Cała moja dusza

,,To let me dangle at cruel angle
Oh, my feet don’t touch the floor”
                                 
‒ Isabella.
Szept Florence poniósł się po korytarzu, odbijając od białych ścian. Blondynka wciąż wpatrywała się w kobietę, z tym samym, pustym wyrazem. Nie wyrażała żadnych emocji ani nie mówiła. To wszystko sprawiało, że ruda wciąż nie miała czym oddychać. Bała się, że gdy weźmie wdech, Isabella ‒ stojąca na korytarzu niczym Statua Wolności ‒ rozpłynie się i okaże się, że była ona tylko i wyłącznie halucynacją.
‒ Florence ‒ jej drobne wargi ułożyły się w tak dawno niewypowiedziane imię. Dopiero, gdy opuściło ono jej usta, ruda miała siłę, by wziąć kolejny wdech, który palił ją w płuca.
‒ Isabella ‒ wyszeptała ponownie ‒ Jesteś prawdziwa? ‒ zapytała, robiąc drobny krok w jej stronę.
‒ Tak. Dlaczego miałabym nie być prawdziwa? ‒ dopiero teraz wyraz jej twarzy się zmienił. Wyrażał zdziwienia słowami Florence.
‒ Nie wiem ‒ potrząsnęła głową.
Jej nogi zmiękły, gdy zobaczyła, że blondynka zmierza w jej stronę. Kobieta zatrzymała się niecałe pół metra przed rudą i nerwowo splotła swoje palce. Po chwili rozplątała je i wyciągnęła przed siebie ręce, jakby chciała przytulić swoją starą przyjaciółkę, jednak zmieniła zdanie. Jej ramiona bezwładnie opadły wzdłuż tułowia, a palce znów splotły się ze sobą.
‒ Dlaczego ta oficjalnie? Dlaczego ,,Isabella”? ‒ zapytała cicho. Jej pytanie zagęściło napiętą atmosferę, która pomiędzy nimi panowała ‒ Dlaczego nie ,,Isa”? Dlaczego nie tak, jak wcześniej?
‒ Bo nic nie jest tak, jak wcześniej, Isabello ‒ odpowiedziała spokojnie, patrząc blondynce prosto w oczy. Jej twarz ponownie wydała się rudej pusta.
,,Albo Isabella naprawdę niczego nie czuje, albo ja straciłam dar czytania z jej twarzy”, pomyślała.
‒ Co cię tu sprowadza? ‒ zapytała Florence, próbując rozluźnić atmosferę. Powiedział to niemal beztrosko, mimo że w środku całą się trzęsła. Chciała udawać, że spotkanie ze starą przyjaciółką, która była świadkiem jej cierpienia i załamania nerwowego, w ogóle nie zrobiło na niej wrażenia. Jakby nie żywiła do Isabelli żadnych uczuć. Jakby była przyzwyczajona do tego, że spotyka ludzi, którzy związani byli z jej bolesną przeszłością.
Jakby już dawno zaczęła żyć od nowa.
– Po prostu przyjechałam odpocząć – blondynka wzruszyła drobnymi ramionami – Musiałam zrobić sobie przerwę w nagrywaniu.
– W nagrywaniu? – zdziwiła się Florence.
– Tak, w nagrywaniu. Założyłam nowy zespół, Time Machine. Nie słyszałaś o nas?
– Nie – odszepnęła zdruzgotana. Była pewna, że teraz wszystkie jej emocje były widoczne na jej twarzy.
– Pisali o nas ostatnio w NME Magazine – powiedziała beztrosko.
– Nie czytam gazet – ruda mówiła cicho, bojąc się, że każda próba wypowiedzenia słowa głośniej skończy się odkryciem swoich wszystkich emocji.
,,Nie słyszałaś o nas?”, ,,Pisali o nas”… ,,Nas” – jedno, krótkie słowo, a złamało we Florence wszystkie bariery. Myślała, że Isabella również tylko udaje obojętność wobec swojej starej przyjaciółki, jednak beztroska, z którą wypowiedziała ten jeden wyraz przekonała rudą, że było inaczej. Isabella nie tęskniła za nią. Isabella miała nowy zespół. To z nim czuła teraz więź. ,,My” oznaczało dla niej Time Machine. Nie Florence And The Machine. Nie tak, jak dawniej.
– Mam nadzieję, że dobrze układa wam się w nowym zespole – szepnęła Florence, odgarniając grzywkę z czoła. Chciała wyraźniej widzieć Isabellę, zmianę, która w niej zaszła i jej obojętność.    
– Tak, jest świetnie – odparła z zapałem. Po raz pierwszy, od kiedy rozmawiały, uśmiechnęła się.
– Gra u was ktoś… ktoś ze starej ekipy? – zawahała się, chcąc powiedzieć ,,ktoś od nas”. Zapomniała, że już nie było ,,nas”.
– Tak, Tom i Rusty – skinęła głową, a jej jasne włosy z cienkim paskiem odrostów zafalowały – Dobrze się u nas bawią, bo cały czas komputerowo zmieniają dźwięki fortepianu i harfy. Mają przy tym niezły ubaw.
,,Dobrze się u nas bawią” – kolejna, celnie wbita szpilka w serce Florence. Kobieta oparła się dłonią o ścianę, bojąc się, że zaraz wyląduje na podłodze hotelu. Jak Isabella mogła mówić takie rzeczy? Czy sugerowała, że Tom i Rusty źle czuli się w ich starym zespole? Czy sugerowała, że byli uciśnieni, gdy Florence prosiła ich, by nie przerabiali dźwięków instrumentów, ponieważ nad życie kochała naturalną barwę harfy i fortepianu? 
– Cieszę się, że są zadowoleni – ruda nie była pewna, czy wypowiedziała te słowa, czy tylko bezgłośnie poruszyła swoimi wargami.
– Może usiądziemy gdzieś i tam porozmawiamy? – zaproponowała nagle Isabella – Nie widziałyśmy się w końcu trzy lata – Florence miała wrażenie, jakby głos kobiety lekko zadrżał – Na pewno mamy sobie dużo do opowiedzenia. Nie będziemy chyba cały czas stać na korytarzu.
– Dobry pomysł – odrzekła ruda, nieco pewniejszym głosem – Możemy iść do ogrodu. Daj mi tylko chwilkę, żeby się ogarnąć.
Isabella pokiwała głową, zapewniając, że będzie czekać na jednej z ogrodowych ławek, po czym zniknęła za rogiem korytarza.

***
Florence stała pod prysznicem. Woda zmywała z jej ciała kropelki potu i łzy. Ruda kurczowo trzymała się ściany, bojąc się, że upadnie.
Spotkała Isabellę. Jej Isabellę.
Isabellę, która najwyraźniej się zmieniła. Isabellę, która nie była w pełni starą Isabellą. Jedynie pojedyncze ruchy blondynki przypominały Florence, że to ta sama kobieta, z którą nagrywała swoje pierwsze piosenki. To, jak splatała palce, jak zerkała na rudą, jak lekko się uśmiechała… Ruda wiedziała, że bez problemu mogłaby sobie wyobrazić, że spotyka, rozmawia i widzi dawną Isabellę.
Tylko że Florence nie była pewna, czy chce spotkać starą Isabellę. Może lepiej byłoby, gdyby w ogóle zapomniały o tym co działo się trzy lata temu i zaczęły przyjaźń od nowa? Może to pomogłoby poradzić sobie rudej z przeszłością?
A może właśnie powrót do tych wydarzeń mógłby ją wyleczyć? Florence nie była już pewna. Nie była pewna, czy lepiej rozmawiać o teraźniejszości, czy o przeszłości. Nie była nawet pewna, czy powinna cieszyć się ze spotkania z Isabellą, czy nie. Nie była pewna niczego.
Oprócz jednej rzeczy. Oprócz tego, że cierpiała. Wiedziała to, czuła to. I nie było to tylko nieustanne kłucie w sercu, jakie odczuwała niemal codziennie. To dotyczyło całej jej duszy, i tak nadszarpniętej przez wspomnienie bolesnych wydarzeń. Florence czuła, jakby rozdzierano ją na strzępy. Pamiętała, że miała już kiedyś podobne wrażenie – owe trzy lata temu, gdy przeżywała najgorszy okres w swoim życiu.
,,Florence stała za kulisami, nerwowo stukając paznokciami w metalową konstrukcję sceny. Widziała tłum ludzi w wiankach i brokacie, a jej krwawiące serce wyrywało się do nich. Chciała móc ich kochać tak, jak wcześniej. Wiedziała jednak, że to niemożliwe. Nie mogła ich kochać, nie kochając samej siebie.
– Flo – Isabella delikatnie dotknęła jej ramienia, a ruda podskoczyła, zaskoczona – Wszystko w porządku?
– Nie – szepnęła.
– Flo… proszę cię… Przestań o nim myśleć – jej głos był błagalny.
– Isa, tu nie chodzi o niego – pokręciła głową.
– Więc o kogo? Przez kogo cię tracę?
– Nigdy mnie nie stracisz.
Ruda odwróciła się z zamiarem wyjścia na scenę. Właśnie wtedy Isabella dostrzegła dziurę w zwiewnej sukience kobiety.
– Florence, twoja sukienka… Jest podarta.
– Tak, jak całą moja dusza – odpowiedziała poważnie.”
Wtedy poskładać duszę pomogła jej Isabella, plącząc przy tym cały jej rozum. Jednak co miała zrobić teraz, gdy to przez blondynkę cierpiała jej dusza?
Florence wyszła spod prysznica, szybko się wytarła i ponownie ubrała długą sukienkę. Spojrzała na siebie w lustrze. Widziała zmarszczki, która pojawiły się na jej twarzy przez ostatnie trzy lata. Widziała ból, spowodowany rozdartą duszą i, od dawna już, krwawiącym sercem.
Wiedziała, że nie jest gotowa na rozmowę z Isabellą. Wiedziała też, że musi ją przeprowadzić. Byłą bardzo ryzykowna, tak, jak cały wyjazd do Meksyku. Ale, tak jak wyjazd, mogła jej pomóc.
Szybko przeszła do sypialni i wyjęła z walizki butelkę z brandy. Szybko wypiła kilka drobnych łyków i potrząsnęła swoimi rudymi włosami. Pamiętała, że trzy lata temu piłą przed każdą ważną rozmową.
Odłożyła butelkę do walizki, po czym wzięła głęboki wdech i wyszła z pokoju. 


****** 
Hej, kochani! 
Tak, jak obiecałam, publikuję kolejny rozdział kręgu ,,What Kind Of Man". Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu. 
Każdego, kto wpadnie choć na chwilkę na mojego bloga, proszę o pozostawienie po sobie śladu w postaci komentarza ;) 
Ostatni rozdział kręgu zostanie opublikowany w sobotę. 
Johanna Malfoy 

    

poniedziałek, 11 lipca 2016

Całe moje serce

,,I was on a heavy tip
Tryna cross a canyon with the broken limb”  

Samolot wylądował w stolicy Meksyku. Florence owinęła swoją bladą szyję szalem i zaczęła schodzić schodkami w stronę skąpanych w słońcu budynków lotniska. Ciepły wiatr owiewał je nagie ramiona. Ruda grzywka zasłaniała jej niemal całe pole widzenia, więc co chwilę odgarniała ją z czoła.
W sumie, nie wiedziała, dlaczego to robiła. Nie wiedziała, dlaczego na siłę chciała widzieć meksykańskie krajobrazy, które tak bardzo przypominały jej bolesne wydarzenia sprzed trzech lat. Nawet gdy patrzyła się na sterylnie białe budynki, które znajdowały się obok lądowiska, przypominała sobie kolejne sceny z przeszłości.
Wychodzi z samolotu i spogląda na swojego mężczyznę.
Przekracza próg lotniska, splatając palce z drobnymi palcami blondynki.
Chowa twarz w dłoniach, siadając na niewygodnym krześle i czekając na odprawę.
Gdy uświadomiła sobie, że zaczyna płakać na widok domów, które znajdowały się w centrum Mexico City, przez które przyjeżdżała, by dojechać do małego miasteczka, mocno zacisnęła oczy , zasłaniając je jeszcze włosami. Na razie nie chciała widzieć tych miejsc. Nie chciała też płakać przed kierowcą taksówki, który odwoził ją z lotniska do meksykańskiego miasteczka i opowiadał jej po hiszpańsku różna, zapewne śmieszna, historie.
‒ Dlaczego jedzie pani do tego miasta? ‒ zapytał uprzejmie, przeplatając angielski z jakimś ludowym językiem. Podkręcił ciemnego wąsa, zmienił bieg w samochodzie i szybko zerknął na skuloną przy oknie rudą kobietę.
‒ Bo straciłam sens życia ‒ odparła Florence. Rozchyliła swoje powieki i pozwoliła ostatnim łzom spłynąć po policzkach.
‒ Coś się stało?  ‒ zapytał niemal zatroskany. Ponownie spojrzał na rudą, tym razem zauważając jej zaczerwienione oczy.
‒ Nic, o czym warto mówić ‒ odpowiedziała. Czuła, że jej serce zaczyna szybciej pompować krew, która napływała do jej policzków i sprawiała, że były one gorące ‒ Naprawdę, proszę pana. Zwykła historia o nieudanym życiu.
Znów zamknęła oczy, mając nadzieję, że taksówkarz zrozumie aluzję i przestanie zadawać kolejne pytania. Kobieta znów skuliła się, wciskając brodę w obojczyk. Przez otwarte okno samochodu wpadało meksykańskie, gorące powietrze, niosące ze sobą zapach tradycyjnych potraw.  To sprawiło, że przed oczami Florence stanęło kolejne nieproszone wspomnienie.

Stała w kuchni, a w ręce trzymała ostry nóż. Energicznie kroiła nim warzywa, które znajdowały się na desce. Prawie nie patrzyła, gdzie celuje narzędziem. Zależało jej tylko na tym, by rozładować swoją złość i frustrację. Skutkowało to jednak tym, że od czasu do czasu nóż, zamiast w warzywo, trafiał w jej dłoń, kalecząc ją i zostawiając krwawe ślady na pokarmie. Florence jednak nie przejmowała się tym.
Usłyszała kroki. Odwróciła się i zobaczyła blondynkę stojącą w progu kuchni. Była ubrana w krótką, obcisłą spódnicę oraz szeroką koszulę w drobne kwiatki. Oczy miała podkreślone czarną kredką.
Wyglądała pięknie. Jak zwykle.
‒ Florence, co ty robisz? ‒ zapytała zaniepokojona, spoglądając na jej ręce. Szybko podeszła do rudej i wyrwała nóż z jej zakrwawionej dłoni ‒ Twoja ręka. Krwawi.
Kobieta spojrzała na czerwoną ciesz, która spływała na blat i świeżo pokrojone warzywa, po czym wzruszyła ramionami. Wytarła ręce o tylne kieszenie dżinsów, zostawiając na nic krwawe smugi.
‒ No i co? ‒ spytała obojętnie.
‒ I co? ‒ oburzyła się blondynka ‒ Jak w takim momencie mogłaś zadać to pytanie?
‒ Po prostu. Nie obchodzi mnie, czy moja ręka krwawi, czy nie ‒ znów wzruszyła ramionami, po czym wróciła do krojenia warzyw, odbierając uprzednio .
‒ Florence Leontine Mary Welch! ‒ krzyknęła wściekła blondynka, ponownie sięgając po kuchenne narzędzie.
‒ Tak? ‒ zapytała zmęczonym głosem ruda, odwracając się.
‒ To, że nie obchodzi to ciebie, nie oznacza, że nie obchodzi to innych. Obchodzi to, na przykład, mnie ‒ stanęła centralnie przed Florence, sprawiając, że ruda musiała spojrzeć prosto w jej oczy ‒ Wiem, że to, co ostatnio się stało, na pewno się na tobie odbiło, ale… Nie możesz tak postępować. Nie możesz przestać odczuwać emocji i zamknąć się w sobie. Nie, Florence ‒ chwyciła ją za ranną dłoń i przytknęła do niej swoje wargi. W ustach poczuła metaliczny smak krwi rudej ‒ Nie możesz więcej dopuścić do tego, by twoja ręka tak krwawiła.
‒ Ona krwawi ‒ powiedziała cicho Florence, palcem przejeżdżając po strużce krwi ‒ Tak, jak całe moje serce.   

Przetarła oczy, próbując odgonić od siebie to wspomnienie. Nie mogła wciąż żyć przeszłością. Musiała zrzucić ją z siebie. Miał w tym jej pomóc powrót do małego miasteczka. Jednak im dłużej jechała taksówką, a jej prawą dłonią wstrząsały dreszcze, tak, jakby blondynka znów ją całowała, tym mniej była pewna, czy powrót do Meksyku rzeczywiście ją uzdrowi.
Taksówka zatrzymała się przed niewielkim hotelem. Na jego białych ścianach namalowane były czerwone, ludowe wzory. Drobne, drewniane drzwi z wyrzeźbionymi kwiatami prowadziły do wnętrza, które Florence znała już niemal na pamięć.
‒ Ile płacę? ‒ odwróciła się w stronę taksówkarza, mając nadzieję na to, że jej oczy nie są już zaczerwienione i opuchnięte.
‒ Dwadzieścia pięć peso ‒ rzekł mężczyzna, wyciągając z kasy paragon.
‒ Mogę zapłacić panu w dolarach? ‒ zapytała, szukając w torebce portfela.
‒ Oczywiście, señorita ‒ pokiwał głową, przyjmując od kobiety zielony banknot.
Florence otworzyła drzwi, wyszła z auta i skierowała się w stronę bagażnika, aby wyjąć walizkę. Taksówkarz, jak prawdziwy dżentalmen, pomógł wyjąć rudej bagaż, po czym pożegnał ją skinieniem głowy. Kobieta zaczęła iść w stronę hotelu.
‒ Señorita! ‒ zawołał jeszcze za nią, siadając za kierownicą samochodu.
‒ Tak, proszę pana? ‒ zapytała, odwracając się w jego stronę.
‒ Czy była tu pani już kiedyś? ‒ zmrużył oczy.
‒ Tak. Ale dawno temu ‒ odparła nieco szorstko i głośno przełknęła ślinę.
‒ Wydaje mi się, że skądś panią kojarzę… Może była pani kiedyś w gazecie albo…
‒ Nie ‒ przerwała mu ostro ‒ Nigdy nigdzie mnie nie było. To niemożliwe, by mnie pan skądś kojarzył.
Szybko odwróciła się i poszła w stronę drzwi budynku. Ani razu się za siebie nie obejrzała, nie chcąc ponownie spojrzeć w oczy mężczyźnie z zakręconym wąsem, który najpewniej ją rozpoznał.

***
Weszła do holu hotelu, od razu kierując się do recepcji. Za ladą, jak zwykle, stała kobieta ‒ Graciela ‒ o ciemnej karnacji i hebanowych, falistych włosach, w które wplecione miała czerwone kwiaty.
‒ Panna Welch? ‒ zapytała uprzejmie, widząc kobietę z daleka.
‒ Tak ‒ Florence skinęła głową, podchodząc do Gracieli.
‒ pani pokój jest już gotowy ‒ Meksykanka schyliła się i z szuflady swojego biurka wyjęła klucz oznaczony szóstym numerem ‒ Mam nadzieję, że miło spędzi pani u nas te dwa tygodnie ‒ czerwone usta recepcjonistki ułożyły się w serdeczny uśmiech.
‒ Ja też mam taką nadzieję ‒ mruknęła ruda, po czym zaczęła wspinać się po schodach prowadzących na pierwsze piętro.

***
Korytarz wyglądał tak samo, jak trzy lata temu. Podobnie było z pokojem numer sześć, w którym kobieta przebywała już po raz drugi. Drewniane łóżko zasłane śnieżnobiałą pościelą, duże lustro, malutka łazienka z prysznicem, drzwi prowadzące na balkon…
Florence chwyciła się za głowę, próbując powstrzymać falę wspomnień, która ponowie zalała jej umysł. Czuła się jak przybrzeżna skała, w którą co rusz uderza spienione morze.
Potrząsnęła rudymi włosami. Musiała być silna. Musiała nauczyć się panować nad wspomnieniami. Wiedziała, że inaczej nie będzie mogła zacząć żyć normalnie.
Powiesiła swoje ubrania w szafie i ułożyła kosmetyki na półce w łazience, po czym postanowiła zrobić sobie spacer po hotelowym ogrodzie. Przebrała się w długą, zwiewną sukienkę oraz skromne sandały i wyszła z pokoju.

Właśnie zamykała drzwi kluczem, gdy kątem oka ujrzała kobiecą postać. Im bardziej zbliżała się ona w stronę rudej, tym ta była bardziej pewna, że skądś ją zna. W końcu, gdy klucz przekręcił się w zamku, Florence wyprostowała się i spojrzała prosto w oczy nadchodzącej postaci.
Wtedy jej płuca odmówiły współpracy. Ruda nie umiała wziąć kolejnego wdechu. Czuła, jak się dusi, jednak nie umiała nic z tym zrobić. Wiedziała, że kolejny wdech jest jej potrzebny, by przeżyć, ale ona nie była do końca pewna, czy chce żyć.
Przed nią stała blondynka. Czarne, przylegające spodnie, w które była ubrana, idealnie podkreślała jej zgrabne nogi. (Delikatnie dotyka jej gładkich ud. Czuje, jak drży.) Ramiona okryte były czerwonym żakietem. (Niepewnie odbiera od niej płaszcz, przypadkowo trącając przy tym jej nagą skórę.) Na jej palcach znajdowało się wiele drobnych pierścionków. (Czuje dotyk jej palców na karku.)
Wyglądała pięknie. Jak zwykle.
Jej Isabella. 


****** 
 Hej, kochani! 
Tak, jak obiecałam, dzisiaj publikuję pierwszy rozdział kręgu ,,What Kind Of Man". Byłabym bardzo wdzięczna za każdą opinię w postaci komentarza. 
Drugi rozdział najprawdopodobniej ukaże się za 2-3 dni ;) 
Johanna Malfoy