piątek, 24 czerwca 2016

Lover To Lover

“There’s no salvation for me now
No space among the clouds”

            Florence stanęła na progu swojego hotelowego pokoju i wzrokiem ogarnęła cały ten bałagan, który zdążyła zrobić przez dwa tygodnie swojego pobytu w Los Angeles. Na podłodze leżały puste butelki po alkoholu, zniszczone i przepocone ubrania, opakowania po jedzeniu oraz na wpół zużyte kosmetyki. Kobieta zaczęła przedzierać się przez gąszcz śmieci aby dostać się do łóżka.
Na szafce nocnej zobaczyła swój telefon. Odruchowo spojrzała na jego ekran, jednak, jak zwykle, nie zobaczyła na nim ani jednego powiadomienia. Wiedziała, że już dawno powinna przyzwyczaić się do tego, że jedyną osobą, która regularnie do niej pisała, był operator jej sieci, który informował ją o przekroczeniu transferu danych. Jednak czasem, gdy miała gorsze dni, z nadzieją spoglądała na komórkę, licząc na to, że któryś z jej pseudoznajomych wysłał jej wiadomość.
Ekran był pusty, ani jednego nieodebranego połączenia, ani jednego nieodczytanego sms-a. Jak zawsze. A akurat wtedy miała gorszy dzień.
Jej pseudoznajomi znów o niej zapomnieli. Przypomną sobie na pewno wtedy, gdy będą potrzebować jej, kończących się już, zasobów pieniędzy, by zorganizować kolejną imprezę. Kolejną imprezę, na którą zaproszą ją tylko po to, by robić jej zdjęcia, gdy będzie pijana. Pewnie wciąż liczą na to, że kiedyś będą mogli przekazać je tabloidom.
Florence westchnęła. Nie chciała o tym teraz myśleć. Chciała zasnąć. Tylko zasnąć.
Usiadła na skraju łóżka i schyliła się, by z podłogi podnieść pudełko tabletek nasennych. Przez kilka ostatnich miesięcy w ogóle nie umiała bez nich żyć. Jej pseudoznajomi mówili, że to już uzależnienie, ale, szczerze mówiąc, niezbyt ją to obchodziło. Chciała zasnąć. Tylko zasnąć. A do tego potrzebne jej były lekarstwa.
Wysypała dwie pigułki na swoją dłoń i zaczęła się im przyglądać. Czy wystarczą? Jak duże będzie mieć problemy ze snem tej nocy? Czy znów obudzi się o drugiej i nie będzie mogła zasnąć?
Wzruszyła ramionami i wysypała na dłoń jeszcze jedną tabletkę ‒ na wszelki wypadek. Zaraz potem położyła się do łóżka i owinęła się, brudną już, pościelą, nie trudząc się zdjęciem ubrań. Już po chwili prawie spała.
Zanim Morfeusz, jej stary przyjaciel, objął ją swymi ramionami, pomyślała o swoim największym marzeniu ‒ by choć jednej, jedynej nocy sen był dla niej jak niebo. By poczuła się tak, jak trzy lata temu. Co wieczór błagała, by to ta noc stała się wymarzoną.
Ale zapomniała o tym, że od jakiegoś czasu jedyną rzeczą, którą mógł zaproponować jej los, była ziemia. Twarda i sucha ziemia. Ziemia, bez krzty empatii i serdeczności.
Oraz piekło. Piekło, które ją przerażało, a jednocześnie przyciągało. Piekło, którego była coraz bliżej.

***
O dziwo, obudziła się dopiero rano, gdy zadzwonił jej budzik. Wygrywał jakąś dziwną, nieco denerwującą muzykę, której słuchali pseudoznajomi Florence na imprezach. Kobieta wyciągnęła spod kołdry rękę i szybko wyłączyła urządzenie, nie umiejąc wytrzymać nawet kilku sekund słuchania melodii, która zakłócała błogą ciszę hotelowego pokoju.
Kobieta z pomrukiem niezadowolenia przeciągnęła się w łóżku, po czym wygrzebała się z pościeli i skierowała w stronę łazienki. Skrzywiła się, gdy ujrzała samą siebie w lustrze. Wyglądała strasznie. Każdy jasnorudy włos sterczał w inną stronę, a resztki makijażu z poprzedniego dnia rozmazane były wokół oczu. Florence szybko chwyciła za szczotkę do włosów i waciki kosmetyczne, wiedząc, że jak najszybciej musi doprowadzić się do porządku.
To był jej wielki dzień. Nie wiedziała tylko jeszcze, czy w sensie pozytywnym, czy negatywnym.
Szybko wykąpała się, uczesała i pomalowała od nowa. Ubrała się w nieco bardziej eleganckie ubrania niż zwykłe dżinsy i podkoszulek z pobliskiego second handu, po czym rozpoczęła porządki w pokoju. Wrzucała ubrania do swojej pojemnej walizki, najczęściej w ogóle ich nie składając, zbierała z podłogi puste butelki oraz opakowania po jedzeniu i wyrzucała je do kosza stojącego na hotelowym korytarzu. Porządkowała pokój niemal dwie godziny, karcąc samą siebie, że przez dwa tygodnie ani razu nie zrobiła tego. Jednak w pewnym sensie sprzątanie przynosiło jej ulgę. Podczas czynności mogła oderwać się od myśli, które zajmowały jej umysł od samego rana.
Myślała o swojej decyzji, która podjęła jakiś czas temu. Decyzji, której skutki mogły ją uratować lub zupełnie zniszczyć.

***
Szła nagrzanym chodnikiem przez skąpane w świetle Los Angeles, wlokąc za sobą przepełnioną walizkę. Jej wisiorki uderzały o siebie przy każdym kroku, wydając charakterystyczny dźwięk. Na nos nałożone miała okulary przeciwsłoneczne, które chroniły ją nie tylko przed prażącym słońcem, ale i przed całym światem. Zmierzała w stronę lotniska, na którym za dwie godziny wylądować miał samolot z zarezerwowanym dla niej miejscem.
Wciąż nie była pewna, czy robi słuszną rzecz. Nie była pewna, czy mała wycieczka, którą chciała sobie zafundować przyniesie taki skutek, jaki oczekiwała. Nie była pewna, czy udanie się w miejsce, z którym wiąże najwięcej złych wspomnień pozwoli jej pogodzić się z przeszłością.

Ale gdy stała przed białym, lśniącym samolotem, a obsługa lotniska zajmowała się jej bagażem, wiedziała, że nie ma już odwrotu.
Głęboko westchnęła i zaczęła wspinać się po schodkach, które prowadziły do wnętrza stalowej maszyny. Ostatni raz spoglądała na panoramę Los Angeles i piękne, błękitne niebo, które się nad nim rozciągało.
Usiadła w miękkim fotelu i wyprostowała swoje blade nogi. Stewardesa podeszła do niej i zaproponowała przekąskę. Odmówiła. Poczuła, że samolot startuje. Na chwilę przymknęła oczy i otworzyła je dopiero, gdy maszyna osiągnęła już dosyć dużą wysokość. A i tak wciąż wznosiła się wyżej, wyżej i wyżej.
Florence wyjrzała przez okno i zobaczyła, że wokół samolotu znajdują się chmury ‒ małe kłębki, które wyglądały niemal jak baranki. Słońce oświetlało je, barwiąc na różowo i fioletowo. Zaczęła myśleć o tym, co czuje się, gdy stopami dotyka się chmur. Szybko porzuciła jednak te rozmyślania. Aby dotykać chmur, trzeba było znajdować się w niebie.

Leciała. W końcu, po trzech latach, leciała. Pamiętała, że kiedyś podróż samolotem kojarzył jej się z wyzwoleniem. Czuła się wtedy jak ptak.
Ten lot z pewnością nie był symbolem wolności. Florence zdawała sobie sprawę z tego, że nie można było latać z balastem krępującym ręce i nogi. Balastem, zawierającym kochanków, do których powracała i od których odchodziła, poczucie winy i stare wspomnienia. I mimo że kobieta była wśród chmur, nie było tam dla niej miejsca.     
Leciała. Ale nie do niebo, w którym mogłaby dotykać stopami miękkich chmur. Nie do błękitnego nieba, które rozpościerało się nad Los Angeles.
Leciała do piekła. Do swojego prywatnego piekła. 


****** 
Hej, kochani! 
Wraz z wakacjami, przychodzę do Was z prologiem mojego nowego opowiadania - Odysei. Jeżeli chcecie dowiedzieć się o nim więcej zapraszam do odwiedzenia TEJ zakładki. 
Pierwszy krąg najprawdopodobniej zostanie opublikowany w tygodniu 11-18.07.2016. 
Mam nadzieję, że prolog Wam się spodobał i że zostawicie po sobie mały ślad w postaci komentarza :* 
Johanna Malfoy


2 komentarze:

  1. Witaj :)
    Wreszcie znalazłam chwilę żeby przeczytać prolog. Zapowiada się ciekawie i czekam na pierwszy rozdział :)
    Pozdrawiam
    Arcanum Felis

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że się nie zawiedziesz ;)
      Również pozdrawiam! J. M.

      Usuń