poniedziałek, 11 lipca 2016

Całe moje serce

,,I was on a heavy tip
Tryna cross a canyon with the broken limb”  

Samolot wylądował w stolicy Meksyku. Florence owinęła swoją bladą szyję szalem i zaczęła schodzić schodkami w stronę skąpanych w słońcu budynków lotniska. Ciepły wiatr owiewał je nagie ramiona. Ruda grzywka zasłaniała jej niemal całe pole widzenia, więc co chwilę odgarniała ją z czoła.
W sumie, nie wiedziała, dlaczego to robiła. Nie wiedziała, dlaczego na siłę chciała widzieć meksykańskie krajobrazy, które tak bardzo przypominały jej bolesne wydarzenia sprzed trzech lat. Nawet gdy patrzyła się na sterylnie białe budynki, które znajdowały się obok lądowiska, przypominała sobie kolejne sceny z przeszłości.
Wychodzi z samolotu i spogląda na swojego mężczyznę.
Przekracza próg lotniska, splatając palce z drobnymi palcami blondynki.
Chowa twarz w dłoniach, siadając na niewygodnym krześle i czekając na odprawę.
Gdy uświadomiła sobie, że zaczyna płakać na widok domów, które znajdowały się w centrum Mexico City, przez które przyjeżdżała, by dojechać do małego miasteczka, mocno zacisnęła oczy , zasłaniając je jeszcze włosami. Na razie nie chciała widzieć tych miejsc. Nie chciała też płakać przed kierowcą taksówki, który odwoził ją z lotniska do meksykańskiego miasteczka i opowiadał jej po hiszpańsku różna, zapewne śmieszna, historie.
‒ Dlaczego jedzie pani do tego miasta? ‒ zapytał uprzejmie, przeplatając angielski z jakimś ludowym językiem. Podkręcił ciemnego wąsa, zmienił bieg w samochodzie i szybko zerknął na skuloną przy oknie rudą kobietę.
‒ Bo straciłam sens życia ‒ odparła Florence. Rozchyliła swoje powieki i pozwoliła ostatnim łzom spłynąć po policzkach.
‒ Coś się stało?  ‒ zapytał niemal zatroskany. Ponownie spojrzał na rudą, tym razem zauważając jej zaczerwienione oczy.
‒ Nic, o czym warto mówić ‒ odpowiedziała. Czuła, że jej serce zaczyna szybciej pompować krew, która napływała do jej policzków i sprawiała, że były one gorące ‒ Naprawdę, proszę pana. Zwykła historia o nieudanym życiu.
Znów zamknęła oczy, mając nadzieję, że taksówkarz zrozumie aluzję i przestanie zadawać kolejne pytania. Kobieta znów skuliła się, wciskając brodę w obojczyk. Przez otwarte okno samochodu wpadało meksykańskie, gorące powietrze, niosące ze sobą zapach tradycyjnych potraw.  To sprawiło, że przed oczami Florence stanęło kolejne nieproszone wspomnienie.

Stała w kuchni, a w ręce trzymała ostry nóż. Energicznie kroiła nim warzywa, które znajdowały się na desce. Prawie nie patrzyła, gdzie celuje narzędziem. Zależało jej tylko na tym, by rozładować swoją złość i frustrację. Skutkowało to jednak tym, że od czasu do czasu nóż, zamiast w warzywo, trafiał w jej dłoń, kalecząc ją i zostawiając krwawe ślady na pokarmie. Florence jednak nie przejmowała się tym.
Usłyszała kroki. Odwróciła się i zobaczyła blondynkę stojącą w progu kuchni. Była ubrana w krótką, obcisłą spódnicę oraz szeroką koszulę w drobne kwiatki. Oczy miała podkreślone czarną kredką.
Wyglądała pięknie. Jak zwykle.
‒ Florence, co ty robisz? ‒ zapytała zaniepokojona, spoglądając na jej ręce. Szybko podeszła do rudej i wyrwała nóż z jej zakrwawionej dłoni ‒ Twoja ręka. Krwawi.
Kobieta spojrzała na czerwoną ciesz, która spływała na blat i świeżo pokrojone warzywa, po czym wzruszyła ramionami. Wytarła ręce o tylne kieszenie dżinsów, zostawiając na nic krwawe smugi.
‒ No i co? ‒ spytała obojętnie.
‒ I co? ‒ oburzyła się blondynka ‒ Jak w takim momencie mogłaś zadać to pytanie?
‒ Po prostu. Nie obchodzi mnie, czy moja ręka krwawi, czy nie ‒ znów wzruszyła ramionami, po czym wróciła do krojenia warzyw, odbierając uprzednio .
‒ Florence Leontine Mary Welch! ‒ krzyknęła wściekła blondynka, ponownie sięgając po kuchenne narzędzie.
‒ Tak? ‒ zapytała zmęczonym głosem ruda, odwracając się.
‒ To, że nie obchodzi to ciebie, nie oznacza, że nie obchodzi to innych. Obchodzi to, na przykład, mnie ‒ stanęła centralnie przed Florence, sprawiając, że ruda musiała spojrzeć prosto w jej oczy ‒ Wiem, że to, co ostatnio się stało, na pewno się na tobie odbiło, ale… Nie możesz tak postępować. Nie możesz przestać odczuwać emocji i zamknąć się w sobie. Nie, Florence ‒ chwyciła ją za ranną dłoń i przytknęła do niej swoje wargi. W ustach poczuła metaliczny smak krwi rudej ‒ Nie możesz więcej dopuścić do tego, by twoja ręka tak krwawiła.
‒ Ona krwawi ‒ powiedziała cicho Florence, palcem przejeżdżając po strużce krwi ‒ Tak, jak całe moje serce.   

Przetarła oczy, próbując odgonić od siebie to wspomnienie. Nie mogła wciąż żyć przeszłością. Musiała zrzucić ją z siebie. Miał w tym jej pomóc powrót do małego miasteczka. Jednak im dłużej jechała taksówką, a jej prawą dłonią wstrząsały dreszcze, tak, jakby blondynka znów ją całowała, tym mniej była pewna, czy powrót do Meksyku rzeczywiście ją uzdrowi.
Taksówka zatrzymała się przed niewielkim hotelem. Na jego białych ścianach namalowane były czerwone, ludowe wzory. Drobne, drewniane drzwi z wyrzeźbionymi kwiatami prowadziły do wnętrza, które Florence znała już niemal na pamięć.
‒ Ile płacę? ‒ odwróciła się w stronę taksówkarza, mając nadzieję na to, że jej oczy nie są już zaczerwienione i opuchnięte.
‒ Dwadzieścia pięć peso ‒ rzekł mężczyzna, wyciągając z kasy paragon.
‒ Mogę zapłacić panu w dolarach? ‒ zapytała, szukając w torebce portfela.
‒ Oczywiście, señorita ‒ pokiwał głową, przyjmując od kobiety zielony banknot.
Florence otworzyła drzwi, wyszła z auta i skierowała się w stronę bagażnika, aby wyjąć walizkę. Taksówkarz, jak prawdziwy dżentalmen, pomógł wyjąć rudej bagaż, po czym pożegnał ją skinieniem głowy. Kobieta zaczęła iść w stronę hotelu.
‒ Señorita! ‒ zawołał jeszcze za nią, siadając za kierownicą samochodu.
‒ Tak, proszę pana? ‒ zapytała, odwracając się w jego stronę.
‒ Czy była tu pani już kiedyś? ‒ zmrużył oczy.
‒ Tak. Ale dawno temu ‒ odparła nieco szorstko i głośno przełknęła ślinę.
‒ Wydaje mi się, że skądś panią kojarzę… Może była pani kiedyś w gazecie albo…
‒ Nie ‒ przerwała mu ostro ‒ Nigdy nigdzie mnie nie było. To niemożliwe, by mnie pan skądś kojarzył.
Szybko odwróciła się i poszła w stronę drzwi budynku. Ani razu się za siebie nie obejrzała, nie chcąc ponownie spojrzeć w oczy mężczyźnie z zakręconym wąsem, który najpewniej ją rozpoznał.

***
Weszła do holu hotelu, od razu kierując się do recepcji. Za ladą, jak zwykle, stała kobieta ‒ Graciela ‒ o ciemnej karnacji i hebanowych, falistych włosach, w które wplecione miała czerwone kwiaty.
‒ Panna Welch? ‒ zapytała uprzejmie, widząc kobietę z daleka.
‒ Tak ‒ Florence skinęła głową, podchodząc do Gracieli.
‒ pani pokój jest już gotowy ‒ Meksykanka schyliła się i z szuflady swojego biurka wyjęła klucz oznaczony szóstym numerem ‒ Mam nadzieję, że miło spędzi pani u nas te dwa tygodnie ‒ czerwone usta recepcjonistki ułożyły się w serdeczny uśmiech.
‒ Ja też mam taką nadzieję ‒ mruknęła ruda, po czym zaczęła wspinać się po schodach prowadzących na pierwsze piętro.

***
Korytarz wyglądał tak samo, jak trzy lata temu. Podobnie było z pokojem numer sześć, w którym kobieta przebywała już po raz drugi. Drewniane łóżko zasłane śnieżnobiałą pościelą, duże lustro, malutka łazienka z prysznicem, drzwi prowadzące na balkon…
Florence chwyciła się za głowę, próbując powstrzymać falę wspomnień, która ponowie zalała jej umysł. Czuła się jak przybrzeżna skała, w którą co rusz uderza spienione morze.
Potrząsnęła rudymi włosami. Musiała być silna. Musiała nauczyć się panować nad wspomnieniami. Wiedziała, że inaczej nie będzie mogła zacząć żyć normalnie.
Powiesiła swoje ubrania w szafie i ułożyła kosmetyki na półce w łazience, po czym postanowiła zrobić sobie spacer po hotelowym ogrodzie. Przebrała się w długą, zwiewną sukienkę oraz skromne sandały i wyszła z pokoju.

Właśnie zamykała drzwi kluczem, gdy kątem oka ujrzała kobiecą postać. Im bardziej zbliżała się ona w stronę rudej, tym ta była bardziej pewna, że skądś ją zna. W końcu, gdy klucz przekręcił się w zamku, Florence wyprostowała się i spojrzała prosto w oczy nadchodzącej postaci.
Wtedy jej płuca odmówiły współpracy. Ruda nie umiała wziąć kolejnego wdechu. Czuła, jak się dusi, jednak nie umiała nic z tym zrobić. Wiedziała, że kolejny wdech jest jej potrzebny, by przeżyć, ale ona nie była do końca pewna, czy chce żyć.
Przed nią stała blondynka. Czarne, przylegające spodnie, w które była ubrana, idealnie podkreślała jej zgrabne nogi. (Delikatnie dotyka jej gładkich ud. Czuje, jak drży.) Ramiona okryte były czerwonym żakietem. (Niepewnie odbiera od niej płaszcz, przypadkowo trącając przy tym jej nagą skórę.) Na jej palcach znajdowało się wiele drobnych pierścionków. (Czuje dotyk jej palców na karku.)
Wyglądała pięknie. Jak zwykle.
Jej Isabella. 


****** 
 Hej, kochani! 
Tak, jak obiecałam, dzisiaj publikuję pierwszy rozdział kręgu ,,What Kind Of Man". Byłabym bardzo wdzięczna za każdą opinię w postaci komentarza. 
Drugi rozdział najprawdopodobniej ukaże się za 2-3 dni ;) 
Johanna Malfoy



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz