,, Oh, the king, gone mad within his suffering”
Jason
Dalloway był dzieckiem niezwykle zamężnych ludzi. Jego urodzenie w kręgach
śmietanki towarzyskiej porównywane było do narodzin nowego boga. Od dzieciństwa
otaczał się pieniędzmi, kobietami w futrach oraz kartami kredytowymi, gotowymi,
by w każdym momencie zapłacić za jego obfite zakupy. Dalloway był rozpuszczony
i kapryśny, narzekał na wielkość swoich pokoi, krzyczał na służących i wyrzucał
przez okna włoski buty, które były zakurzone.
Potem
jednak Jason dorósł, jego rodzice zostali zamordowanie przez armeńską mafię, a
praktycznie cały majątek został rozkradziony przez pazernych sąsiadów.
Mężczyzna postanowił wyprowadzić się z rodzinnej Alabamy wraz z resztkami bogactwa
i rozpocząć swoje życie na nowo ‒ w Hollywood. Jego rodzice mieli znajomości w
jednej z lepszych szkół filmowych w kraju, gdzie Jason posiadł uprzednio
odpowiednie doświadczenie. Bez żadnych znajomości ani wsparcia bliskich
wyjechał do stolicy wielkich wytwórni i sławnych reżyserów.
Właśnie
w Hollywood Jason Dalloway poznał prawdziwe życie.
Tam
nikt nie stał tuż za nim, pomagając i usprawiedliwiając jego zachowanie. Tam
nikogo nie ruszała wiadomość, że był synem Kerstin i Thomasa Dalloway’ów.
Nikogo nie obchodziło, że mieszkał kiedyś w willi w Alabamie. Tam Jason był
zwykłym pracownikiem, mieszkającym w skromnym mieszkaniu, zabiegającym o pracę
i samotnie wiążący koniec z końcem.
To
właśnie w Hollywood Jason Dalloway, nauczył się, że w życiu nie można mieć
wszystkiego.
10
lat spędzonych w Hollywood zmieniło go nie do poznania. W jego umyśle powoli
zacierały się wspomnienia dostatniego dzieciństwa. Teraz ważne było dla niego,
by powoli, szczebel po szczeblu, wspinać się po drabinie kariery. Cieszył się
nawet z najmniejszych wydarzeń ‒ musującego szampana, uśmiechu na twarzy
swojego szefa, małej karteczki zawiadamiającej, że będzie pracował przy
produkcji filmu dla Fridy Kahlo.
Piękne
krajobrazy Meksyku były niczym miód na jego nową, wrażliwą duszę. Razem z ekipą
filmową zwiedzał piękne miejsca, przyglądając się im z zachwytem zapierającym
dech w jego piersi. Nigdy nie czuł się bardziej szczęśliwy i bardziej
odgrodzony od swojej toksycznej przeszłości.
Kilka
dni później wydarzyło się jednak coś, co wywróciło jego świat do góry nogami.
Poznał
twórczość Florence Welch, najpiękniejszej jego zdaniem kobiety świata, zaraz po
tym, jak kobieta wydała swój debiutancki krążek. Na imprezach, które
organizował z kolegami z pracy, muzyka kobiety często pojawiała się jako tło do
zawodów w piciu alkoholu oraz grania w pokera na pieniądze. Dalloway był także
na kilku koncertach Florence And the Machine, kiedy jego kobiety koniecznie
chciały zobaczyć rudą lub gdy sam miał ochotę na posłuchania na żywo dobrej
muzyki.
Nigdy
nie spodziewał się jednak, że wpadnie na wokalistkę podczas nagrywania filmu o
Fridzie Kahlo. Ani tym bardziej, że to ona na niego wpadnie.
Gdy
pierwszy raz ją ujrzał, myślał, że śni. Kobieta mówiła coś do niego, jednak on
nic nie słyszał przez szum krwi w swoich uszach. Umiał tylko w kółko i w kółko
przetwarzać w swoim mózgu jedną myśl: Przede mną stoi Florence Welch. Nie jest
oddzielona barierkami.
‒
Czy… Czy ty jesteś Florence Welch? ‒ zapytał po chwili, mając nadzieję, że po
prostu ma halucynacje. Nie był gotowy na spotkanie z artystką, którą podziwiał
i uważał za piękną.
Po
chwili jednak odzyskał rezon ‒ na tyle, by spławić swoich kolegów i
zaproponować Florence kawę zaraz po tym, jak ujrzał w jej oczach dziwny błysk
zafascynowania, który tłumaczyłby, dlaczego do niego podeszła.
Gdy
wokalistka Florence And the Machine padła do jego stóp, wyznając mu miłość,
wszystkie jego dawne przyzwyczajenia wróciły. Uświadomił sobie, że jeżeli swoim
wyglądem i osobowością zdobył najpiękniejszą kobietę świata, może mieć
wszystko.
Po
początkowej skromności, którą w połowie udawał, pozwolił sobie na odsłonięcie
przed rudą swoich prawdziwych cech, które nabył w dzieciństwie ‒ władczości,
zaborczości, chęci postawienia na swoim. Jak mógł się przekonać, nie
przeszkadzały one Florence. Wciąż była w nim niesamowicie zakochana i
codziennie dzwoniła do niego, opisując, jak bardzo tęskni za nim, gdy jest w
trasie.
Nowemu,
bardziej zarozumiałemu Jasonowi Dalloway’owi przestało jednak odpowiadać to, że
jego kobieta, która powinna być przy jego boku, na każde jego skinienie,
koncertowała po całym świecie. Chciał mieć ją przy sobie.
I
przysiągł sobie, że to uczyni. Przecież ona tak go kochała.
Jego
szef zaproponował mu, by wcześniej wrócił do Europy, by nacieszyć się
związkiem, jednak on nie skorzystał z tej opcji. Nie chciał być przy boku
Florence. Chciał, by to ona była przy jego boku, co było zasadniczą różnicą.
Postawił
na swoim, ale na bardzo krótki okres. Zaraz potem ruda znów ruszyła w trasę, a
on znów narzekał na to, że nie ma jej przy niej. Nie chciał do niej jechać.
Chciał, by to ona jechała do niego.
Dlatego
ją wtedy stracił. Bo nie kochała go na tyle mocno, by rzucić dla niego
wszystko, co ma. Ale teraz, gdy nie miała nikogo oprócz niego, nie mogła go
odrzucić.
***
‒ Co ty tu robisz? ‒ zapytała cicho,
wypychając go za próg jadalni. Mężczyzna na sekundę stracił równowagę, nie
spodziewając się, że jego była kobieta ma tyle siły.
‒ Przyjechałem do ciebie ‒ odpowiedział
z prostotą. Wyciągnął zza pleców prawą rękę i wręczył Florence bukiet kwiatów.
‒ Jak to, przyjechałeś?! ‒ krzyknęła,
wyprowadzona z równowagi po raz drugi w tak krótkim czasie.
‒ Myślałem, że się mnie spodziewasz ‒
odpowiedział, szczerze zdziwiony. ‒ przecież w gazecie było o tym napisane.
‒ Co?! ‒ wrzasnęła jeszcze głośniej.
Podbiegła do stolika hotelowego, na którym leżała gazeta z poprzedniego dnia ‒
ta sama, którą pokazała jej na plaży Isabella Szybko przerzuciła strony, by
odnaleźć artykuł o jej samej. Przemknęła wzrokiem po jego treści, tak pilnie
strzeżonej przez blondynkę i aż zachłysnęła się powietrzem.
,,W
rozmowie Isabelli Summers i Florence Welch kilkakrotnie padło imię i nazwisko
Jasona Dalloway’a. czy to znak, że filmowiec oraz była wokalistka znów
postanowili być razem? ,,Nie ma niczego nie do naprawienia”, zdradza nam
Dalloway, pakując się jednocześnie do Meksyku, gdzie ma zamiar spotkać się ze
swoja byłą ukochaną. ,,Będę próbował, dlaczego by nie?”.
‒ Skąd wzięły się u ciebie pismaki? ‒
wyszeptała przez zaciśnięte zęby. Uniosła swój wzrok, pełen gniewu, na
ciemnowłosego.
‒ Chyba nie myślisz, że sam ich do
siebie zaprosiłem ‒ rzekł spokojnie, w ogóle nie zauważając mordu w jej oczach.
‒ Po prostu przyszli, a ja… odpowiedziałem na ich pytania zgodnie z prawdą. ‒
Nachylił się nad rudą, a na jego ustach gościł szelmowski uśmiech.
***
Gdy tylko Florence wybiegła z jadalni,
Isabella wyjęła telefon ze swojej torebki i drżącymi rękami wybrała jeden z
numerów.
‒ To ty powiadomiłeś go, gdzie jesteśmy?
‒ zapytała gniewnie.
‒ Co ci przyszło do głowy, Iska ‒
żachnął się. ‒ Przecież dobrze wiesz, że nie robiłbym niczego bez konsultacji z
tobą, a tym bardziej niczego, co może zaszkodzić… jej. ‒ Ostatnie słowo
zadrżało w jego ustach.
‒ Więc uważasz, że to może jej zaszkodzić?
‒ odruchowo ściszyła głos.
‒ Miała o nim przecież zapomnieć, a nie
go spotykać.
Isabella zmięła w ustach przekleństwo.
******
Hej, kochani!
Tak, jak obiecałam, wstawiam rozdziały czwartego kręgu. Kolejny powinien pojawić się pod koniec tego tygodnia, ponieważ jednocześnie zajmuję się moim innym opowiadaniem ;)
J. M. xx
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz